Oto efekt połączenia mojego braku talentu do ogrodnictwa oraz kocich zapędów w tym kierunku. Obstawiam, że ogrodnikiem jest Lenka bo do tej pory nie było takich problemów. Lenka rozmowę wychowawczą skwitowała wielkim ziewem. Mam wrażenie, że nie wzięła sobie moich ostrych słów do serca. Chyba muszę się pogodzić z tym, że ukwiecony balkon i dom nie jest mi pisany.
Tiiiiaaa ,
OdpowiedzUsuńa moje dziecko nie może zrozumieć,
dlaczego u mnie nie ma kwiatków.:-)))
Zdecydowanie, ktoś tu się brał za rozsadzanie :)tudzież spulchnianie gleby :D
OdpowiedzUsuńwitaj w klubie :))
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam :P i tak kochasz!~
OdpowiedzUsuńhttp://anek73.blox.pl
:))... U mnie podobnie... ;)
OdpowiedzUsuńLenka - nowe pseudo - "glebogryzarka" ;-)
OdpowiedzUsuńNo i co takiego ... gdzie jest powiedziane, że w każdym domu kwiaty w doniczkach muszą być! W ziemi do kwiatów to różne paskudztwa siedzą - jakieś grzyby, pleśnie i takie tam - po co się narażać na jakieś alergie czy coś ;)
OdpowiedzUsuńU mnie nie ma i wcale sobie nie szkoduję z tego powodu ;) Mogłyby mi tylko koty ciętych nie konsumować, bo z rzadka dostaję i wolałabym, żeby chociaż kilka dni ozdabiały mieszkanie ;)
Wczoraj ładnie posprzątałam, wyrzuciłam co zwiedło, posiałam owies dla kotów. Dziś rano już znalazłam ślady, że "ktoś" sprawdzał jakość wysiania owsa. Na szczęście chyba posiany jest właściwie bo wykopek był mały.
OdpowiedzUsuńAle to prawda - i tak kocham tą małą biało-burą glebgogryzarkę :-)
No cóż z marzeniami o balkonie i mieszkaniu pełnym kwiatów chyba po prostu trzeba się pożegnać. I zająć się tym co mi wychodzi,
PS. W trakcie pisania tego komentarza Dyzia dokonała zuchwałej kradzieży całkiem sporego kawałka ciasta z brzoskwiami. Zwlokła go z talerza na podłogę i zabrała się do konsumpcji. Wygląda na to, że ciasto się udało :-)